Zaktualizowano w dniu 31 października, 2024

Nad sposobem zwiedzenia (i zjedzenia) Wietnamu Środkowego głowiliśmy się chyba najdłużej. Które miejsca zobaczyć? W których nocować i jak długo? Mieć jedną bazę wypadową i robić z niej wycieczki czy przemieszczać się między miastami? Te i wiele innych pytań zadawaliśmy sobie bez końca, czytając opinie, sprawdzając blogi i grupy na Facebooku. Ostatecznie wyszło na to, że każdy podchodzi do tego inaczej, więc mogę Wam tylko opowiedzieć jak wyglądała nasza wersja.
Z Can Tho (Delta Mekongu) zdecydowaliśmy się na lot do Da Nang liniami Vietjet Air (miejcie na uwadze, że na tej trasie samoloty latają stosunkowo rzadko). Bilety na loty wewnętrzne w Wietnamie kupowaliśmy z końcem lutego czyli dwa miesiące przed wyjazdem. Na wielu grupach spotkałam się z opiniami, że loty można kupić kilka dni przed, natomiast ja jednak radziłabym zadbać o to z wyprzedzeniem. Kiedy nasz lot na Phu Quoc został odwołany na kilka dni przed i musieliśmy przebookować bilety na inny, w tej samej cenie wybór mieliśmy bardzo ograniczony. Oznacza to, że ceny lotów jednak znacząco wzrosły. Lot nie należał do najtańszych (169 USD za dwie osoby), ponieważ podróżowaliśmy z bagażem rejestrowanym. Przy lotach z bagażem podręcznym, bilety można upolować nawet za 39 USD od osoby.
W Da Nang mieliśmy umówionego prywatnego kierowcę (polecanego na jednej z grup na Facebooku), który prosto z lotniska zawiózł nas do Hoi An. Tam zostaliśmy dwie noce, co jest moim zdaniem absolutnym minimum. Następnie wróciliśmy do Da Nang również na dwie noce, jeżdżąc stamtąd na wycieczki do Marble Mountains, Ba Na Hills i Hue.
Plan był bardzo napięty, Góry Marmurowe i Ba Na Hills musieliśmy obskoczyć w pierwszy dzień, Hue w drugi, a trzeciego już lecieliśmy na Phu Quoc. Spowodowało to, że praktycznie nie zobaczyliśmy samego Da Nang, ale wydaje mi się, że dużo nie straciliśmy. Jest to duże i nowoczesne miasto, pełne wielkich betonowych nadmorskich hoteli, wybierane często pod kątem plażowania.
Tu zwiedzamy
Góry Marmurowe (Marble Mountains)
Polecam zabrać ze sobą wygodne sportowe obuwie i duuuużoooo wody.






Ba Na Hills
To miejsce to już zupełnie inna historia. Samo wzgórze znajduje się ok. 40km od Da Nang i wznosi się na wysokość 1487 m.n.p.m. Pogoda bywa tu kapryśna, a temperatura może spaść nawet do 15°C. W kwietniu, kiedy na dole temperatura dochodziła do 40 stopni, na wzgórzu było ok. 28, co stanowiło ogromną ochłodę i dawało nam upragnioną chwilę wytchnienia od wszechobecnego upału.
Od kilkunastu lat na szczycie wzgórza znajduje się park rozrywki Sun World, w którym znajdziemy praktycznie wszystko. Średniowieczny jarmark, francuskie katedry i ogrody, zamki, muzeum figur woskowych, rollercoastery, halę gier video i wiele wiele innych. Do najpopularniejszych i najbardziej widowiskowych atrakcji należy Golden Bridge czyli most podtrzymywany przez kamienne dłonie. Bardzo często widnieje jako zdjęcie reprezentujące Wietnam, a w rzeczywistości jest zwykłą (a może właśnie niezwykłą?) atrakcją turystyczną wybudowaną w 2018 roku. Nie mniej jednak trzeba przyznać, że robi wrażenie.
Na wzgórze wyjeżdżamy jedną z najdłuższych (5042 m) i najwyższych (1291 m) kolejek linowych na świecie. Sunąc na ogromnej wysokości, nad drzewami i górami, zastanawiamy się w jaki sposób kolejka została wybudowana na tak trudnym terenie. Ja, ze względu na lęk wysokości, zastanawiam się również czy na pewno cali zdrowi dojedziemy na miejsce 😉
Do Ba Na Hills dotarliśmy taksówką, która wysadza nas na parkingu (koszt Graba 284 000 VND = 45PLN). Tutaj łapiemy bezpłatny oznaczony autobus, który co parę minut kursuje pod właściwe wejście. Bilety kupujemy na miejscu, ale można je też kupić online (na wiecznie niedziałającej stronie Sunworld lub przez aplikację Klook). Cena jak na Wietnam jest zawrotna – 900 000 VND (140zł). Jako, że na miejsce dotarliśmy dość późno (pierwszą część dnia poświęciliśmy na Marble Mountains), zdecydowaliśmy się na bilety popołudniowe (dostępne od godziny 15.00), za które zapłaciliśmy 850 000 VND od osoby (132zł), ale wliczona była w to kolacja w formie bufetu. Cena takiego samego biletu porannego to 1 250 000 VND (195zł).

Minusem biletów wieczornych jest to, że część atrakcji jest zamknięta. Ogromnym plusem natomiast, brak dużej ilości ludzi, niższa temperatura i piękne widoki nocą. Jeśli chodzi o kolację to podawana jest na sali restauracyjnej w formie bufetu, a wybór dań jest gigantyczny. Jakość jedzenia zgodnie w przewidywaniami taka sobie, jak to zazwyczaj w takich miejscach bywa.
Do hotelu wracaliśmy późnym wieczorem również taksówką, ale co ciekawe, nie było możliwości wezwania Graba przez aplikację. Kręciło się natomiast wielu taksówkarzy, którzy tłumaczyli nam, że Grab nie ma prawa wjazdu do tej strefy. Musieliśmy skorzystać z usług jednego z nich, ale dzięki temu, że znaliśmy cenę Graba, udało nam się wynegocjować zbliżoną kwotę. Pierwsza proponowana była oczywiście znaczenie wyższa!
Podsumowując trzeba pamiętać, że jest to bardzo turystyczne i komercyjne miejsce z ogromem turystów z Wietnamu i całego świata. Wszystko zostało tutaj zbudowane w ostatnich kilkunastu latach od zera. Miasteczko na górze jest utrzymane w europejskim stylu, co stanowi niewątpliwą atrakcję dla Azjatów. Dla nas natomiast jest to raczej akcent humorystyczny – kto by pomyślał, że na drugim końcu świata na wysokości 1500m n.p.m. będziemy spacerować po francuskich uliczkach 🙂






Tu śpimy

LaDa's House
Bardzo sympatyczny hostel w stylu boho, z którego w 10 minut można dotrzeć autem do dworca kolejowego i w tyle samo do lotniska, co było dla nas istotne ze względu na napięty harmonogram.
Pięknie urządzony, z przestronnymi pokojami, fajnym taras z minibasenem i przemiłą obsługą. Śniadanie wybieramy dzień wcześniej z listy na recepcji. Jest kilka opcji azjatyckich i europejskich. Dla nas był to układ idealny, gdyż w oba poranki musieliśmy wyruszyć bardzo wcześnie, więc zamówiliśmy Banh Mi, które dostarczyli nam do pokoju o świcie wraz z napojami zapakowanymi na wynos.
Zarezerwowany przez Booking w cenie 138 PLN za noc (ze śniadaniem).


