
Do Kanchanaburi wybraliśmy się w trakcie naszej pierwszej podróży do Tajlandii i była to (zwłaszcza jak na nasze standardy) jedna z bardziej spontanicznych wycieczek. Wieczór wcześniej wciąż nie mogliśmy się zdecydować czy jedziemy, tym bardziej, że mieliśmy do dyspozycji tylko jeden dzień. Ostatecznie kupiliśmy bilety na powrót busem przez 12go.asia i o 7 rano stawiliśmy się na Thonburi Station, aby polować na bilety na pociąg.
Początkowo chcieliśmy w ten jeden dzień zobaczyć Park Erawan i Most na rzece Kwai, ale ostatecznie ledwo zdążyliśmy odhaczyć punkt pierwszy z powyższej listy. Niestety w tej sekcji nie będę dla Was miała polecajek co i gdzie zjeść. Nie jestem pewna czy w ogóle cokolwiek zdążyliśmy zjeść tego dnia 🙂 Ale zacznijmy od początku.
Na podróż do Kanchanaburi wybraliśmy jeden z naszych ulubionych środków transportu czyli pociąg. Widoki za oknem zazwyczaj są ciekawe, a podróż z lokalsami pozwala poczuć tamtejszy koloryt. Ze stacji Thonburi w Bangkoku pociąg odjeżdża dwa razy dziennie – o 7.45 i 13.55. Trasa okazała się spokojna, jechaliśmy przez tereny wiejskie, pola i małe miasteczka, a całość trwała 2.5 godziny. Pociąg jest bezprzedziałowy, a w naszej klasie siedzenia były miękkie (czyli tzw. soft seats w odróżnieniu od drewnianych hard seats, które królują w Tajlandii). Na każdej stacji wsiadali handlarze z jedzeniem, więc i tutaj głodni nie będziecie. My zdecydowaliśmy się na zielone mango sprzedawane z przyprawą, która składa się z soli, cukru i chili – czyli typowa tajska przekąska.



Po dotarciu na miejsce zostaliśmy zaatakowani przez grupę taksówkarzy, którzy proponowali przejazd wszędzie, a już najchętniej prosto do Parku Erawan. Ale my, nie chcąc być turystą, który idzie na łatwiznę, stanowczo odmówiliśmy i udaliśmy się na półgodzinny spacer w kierunku Dworca Autobusowego. Stamtąd według naszych źródeł odjeżdżał lokalny autobus do Parku. Na dworcu szybko znaleźliśmy odpowiednie miejsce, ale oczywiście autobus dopiero co odjechał, więc na kolejny musieliśmy czekać prawie godzinę. Wykorzystaliśmy ją na lokalne przekąski i planowanie dalszej części dnia. Z dworca do Parku jest jeszcze kawał drogi, więc na miejsce dotarliśmy po 13. To późno jak na fakt, że do obejścia jest cały Park, gdzie na górę wchodzi się ok. 1.5 godziny, a autobus z parku, na który musieliśmy zdążyć, odjeżdżał o godzinie 16.00.
Jak na prawdziwego mieszczucha przystało, o zawał serca przyprawiła mnie wizyta w toalecie, gdzie tuż przed wejściem do drewnianego budynku, usłyszałam donośne chrumknięcie dochodzące z trawy. Po tym jak podskoczyłam i ledwo byłam w stanie złapać oddech, spojrzałam w lewo, gdzie leżała wielka dzika świnia. Muszę przyznać, że jeszcze nigdy tak szybko nie korzystałam z łazienki, a jeszcze szybciej się od niej oddaliłam 🙂
Podobno w Parku można też spotkać małpy, więc uważajcie na swoje rzeczy i nie zostawiajcie ich nigdzie bez opieki, gdyż zwierzęta te potrafią otworzyć plecak i wykraść z niego nasze przekąski. Potrafią też dotkliwie ugryźć, więc nie dokarmiajcie ich i trzymajcie bezpieczną odległość.






Wstęp do Parku kosztuje 300 THB od osoby (ok. 36 PLN), a cała wycieczka to tak naprawdę spacer pod górę przez liściasty las mieszany (czasem po śliskiej powierzchni, więc warto zadbać o odpowiednie obuwie), podczas którego mijamy coraz to większe i bardziej malownicze wodospady (w sumie 5km w obie strony). Warto zarezerwować sobie nieco więcej czasu, aby na spokojnie podziwiać uroki tego miejsca i wykąpać się w kilku jeziorkach po drodze. My szliśmy raczej szybkim krokiem i na dłużej przystanęliśmy dopiero na samym końcu przy największym i najbardziej spektakularnym wodospadzie Erawan. Było już bardzo późno, więc dosłownie wskoczyłam do wody, żeby się schłodzić, ale gdy po chwili rybki zaczęły podgryzać mi stopy, czym prędzej z tej wody wyskoczyłam. Zrobiliśmy kilka zdjęć, ale już po kilku minutach jako główny time keeper zaczęłam naciskać, żebyśmy wracali. Czułam, że możemy ledwo zdążyć na przedostatni autobus, a w internecie czytałam, że warto być wcześniej, bo może nie być wystarczająco miejsca dla wszystkich.
Ostatecznie po szaleńczym (pod koniec) biegu w dół, dotarliśmy w ostatniej chwili na autobus, który faktycznie był wypchany po brzegi, ale na szczęście udało nam się znaleźć skrawek miejsca na stojąco. Podróż nie należała do najwygodniejszych, ale jakoś daliśmy radę. Po powrocie byliśmy wykończeni, więc jedyne na co nas było stać, to oczekiwanie na dworcu na nasz powrotny bus do Bangkoku o godzinie 18.00. Bilety tak jak wspominałam, kupiliśmy dzień wcześniej na 12go.asia za 300 THB (36 PLN) za dwie osoby. Podróż trwała ok. 3 godzin, więc do hotelu dotarliśmy grubo po 21.






Podsumowując, zdecydowanie nie polecam naszego sposobu organizacji tej wycieczki, chyba że jesteście fanami szaleńczych maratonów 🙂 Mieliśmy za mało czasu na miejscu, żeby w pełni docenić uroki tego Parku i zrobić sobie porządny postój na samej górze przy największym i najbardziej malowniczym wodospadzie. Jeśli tu jechać, to moim zdaniem, z dodatkową nocą na miejscu, tak, aby nie tylko na spokojnie zwiedzić Park Narodowy, ale mieć również czas na słynny Most na Rzece Kwai.
W samym Kanchanaburi, które jest starożytnym miastem z bogatą historią, znajduje się Muzeum Wojny, świątynie, Cmentarz Wojenny czy też Muzeum Kolei Tajlandzko-Birmańskiej. Dodatkowo, ok. 2 godzin drogi od miasta, rozciąga się Park Narodowy Sai Yok, więc jeśli zdecydujecie się zabawić tu nieco dłużej, na brak atrakcji na pewno nie będziecie narzekać.